Klub miłośników żywego słowa – wywiad

Klub miłośników żywego słowa – wywiad

Miał być koncert, ale okoliczności nie pozwoliły. Olga udzieliła wywiadu specjalnie dla członków Klubu Miłośników Żywego Słowa. Opowiedziała o sztuce w czasie pandemii, o swojej nowej płycie i o tym, co przed nami. Rozmawiała Marzena Mikosz. Zapraszamy Was serdercznie do lektury!

Co słychać w teatrze, który jest zamknięty?

– Ciszę. Słychać ciszę. Paradoksalnie dla mnie, dla której cisza jest luksusem, ta obecna brzmi przerażająco. Według mnie artysta, który jest niepotrzebny jawi się jako ktoś, kto po kawałku umiera. Ta przerwa, poprzednia, obecna, to nie są wakacje. Mam wrażenie cofania się w czasie i zaprzepaszczania tych wszystkich rzeczy, które do tej pory zrobiliśmy. Jest to bardzo dojmujące i bardzo smutne.

Kiedy my widzowie wchodzimy do teatru czy na koncert, to wchodzimy tylko na chwilę, a przecież teatr żyje przez cały czas, ktoś próbuje, ktoś ustawia światła, reżyser daje wskazówki, ktoś sprząta. My widzimy tylko efekt.

– Tak, a my jesteśmy tego częścią. Nie wiem jak jest w Szwajcarii, ale w Polsce artyści zostali potraktowani, powiem delikatnie, nieludzko. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Wiele osób ma kłopoty z przetrwaniem. I druga fala pandemii nie napawa optymizmem. Wręcz się mówi, że kultura umrze głodową śmiercią. Powrót, zmartwychwstanie, może być bardzo trudne.

Trochę pokutuje tu postrzeganie artysty, jako ktoś kto w zasadzie nie pracuje tylko uprawia hobby. Podczas pandemii zaskoczyła mnie nakładka na zdjęcie profilowe na Facebooku z napisem „art is work”, Polska jest chyba jednym z nielicznych krajów, w którym trzeba o tym przypominać.

– Myślę, że czas pandemii uświadomił to również nam artystom. Nie wiem czyja jest to wina i czy można to rozpatrywać w ogóle w kategoriach winy, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że w głowach bardzo wielu ludzi nasza praca jawi się wyłącznie jako pasja. Zresztą często sami o tym tak właśnie mówimy: w superlatywach, w kategoriach samospełnienia się, spełniania własnych marzeń. I przeciętny człowiek myśli, że skoro są to tylko pasje, to bez nich też można żyć. Ale to zdecydowanie nie jest tak. Jesteśmy oczywiście wybrańcami, że możemy w życiu robić to, co kochamy najbardziej. Ale ta pasja to również nasz chleb i utrzymanie naszych rodzin. W Polsce przez ostatnie lata zarysował się fałszywy obraz artysty śpiącego na pieniądzach, żyjącego w piernatach, któremu wszystko przychodzi łatwo. A zdecydowana większość z nas rzeczywiście ciężko zarabia na swój chleb i część środowiska artystycznego jest dzisiaj w bardzo trudnej sytuacji. Nie wiem czym się skończy ten rzut pandemii, nie wiemy przede wszystkim, jak długo będzie trwał. Trudno jest patrzeć optymistycznie w przyszłość. Zdecydowanie trudniej niż w marcu.

Ten obraz jest, jak mi się wydaje, efektem wielu zaniedbań, braku kształcenia estetycznego w szkołach oraz tego, co w mediach podawane nam jest jako kultura czy sztuk. Nasza fonosfera jest głośna, natarczywa. Nie możemy zamknąć uszu, aby się od niej odciąć. Czy Pani repertuar w tej kakofonii nie jest zbyt cichy?

– Zdecydowanie nie! Wydaje mi się, że to jest właśnie siłą mojego repertuaru. Właśnie w tym wrzasku, w tej kakofonii, w dźwiękach nierozpoznawalnych, transowych rytmach piękny dźwięk, czysty, kojący, wręcz optymisty jest jak balsam. I takie wrażenia przekazuje mi również moja publiczność. Szczególnie osoby w moim wieku i starsze nie radzą sobie z tą ilością niespójnych dźwięków, w których przyszło nam teraz żyć. Dla nich przyjście na koncert, podczas którego słyszą dźwięki piękne, przewidywalne, poukładane, mające jakąś dramaturgię, gdzie jest jakaś opowieść, wspólna podróż jest ukojeniem. Taką samą rolę spełnia filharmonia, teatry, balet, wernisaż. Z całą pewnością jest jeszcze bardzo wielu ludzi, a może jest ich nawet znowu coraz więcej, którzy potrzebują wyciszenia, spokoju i zagospodarowania dźwięków tak, aby były zrozumiałe. Dlatego mam wrażenie, że to moje muzykowanie jest bardzo potrzebne. A takich muzyków jak ja jest na całe szczęście bardzo wielu. Publiczność często przekazuje nam, że właśnie ten spokój i piękno pozostanie z nimi na długo.

Śpiewa Pani „klasykę”, czyli trochę jazzu, trochę swingu, można też zachwycić się jakąś zaplątaną nutą Rachmaninowa, czego więc w listopadzie w Brugg nie usłyszymy?

– Mam nadzieję, że usłyszą Państwo koncert w przyszłym roku, kiedy będziemy mogli się spotkać w normalnych warunkach. A będzie to repertuar z piosenkami znanymi i lubianymi, czyli piosenki, które wyszły spod pióra Wojciecha Młynarskiego, Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty. Stare dobre przeboje, które pamiętamy z lat 80-tych, 90-tych, ale też i 60-tych. Będzie Maria Koterbska, Irena Santor, Kalina Jędrusik. A na pewno wiosną będę promowała swój nowy album. Przyjadę z piosenkami z najnowszej płyty. Będzie więc i klasyka, i współczesność. Ponieważ jestem osobą, która w tej klasyce siedzi i ma szacunek dla pięknych kompozycji, dobrych tekstów, mam nadzieję, że zarówno moje teksty jak i muzyka, którą przywiozę będzie równie doceniona. Będą to piosenki, które da się zanucić, a i tekst myślę, że zostanie w głowie.

Skoro już nowa płyta została przywołana, to kogo na niej spotkamy? Kto napisał teksty, skomponował muzykę?

– Producentem całej płyty ostatecznie został Aleksander Woźniak, znakomity kompozytor i aranżer, pianista, skrzypek. Stworzył między innymi zespół PIN, który tak niedawno stał się ogromnie ceniony na rynku muzyki popowej. Aleksander jest twórcą mojej płyty w 80 procentach.

Kilka piosenek napisał również Filip Siejka, skrzypek, kompozytor, aranżer, artysta najwyższej próby. Cechuje go niezwykła muzykalność, jego wyobraźnia muzyczna jest nie do przecenienia. Początkowo miały powstać dwie oddzielne płyty. Album z Alkiem był planowany jako pierwszy, ale piosenki, które stworzył Filip są tak piękne, że nie mogły czekać przez kolejny rok na wydanie. Dlatego umówiliśmy się, że połączymy oba projekty. Na płycie znajdzie się 12 piosenek, osiem Alka i cztery Filipa. Będzie to taki przedsmak kolejnej płyty, którą chcę nagrać z Filipem i jego kompozycjami. Czuję, że ta współpraca będzie przecudowną podróżą. Jest to człowiek o takiej wyobraźni muzycznej, że chciałabym aby nasze drogi artystyczne skrzyżowały się na dłużej.

Zaczęłyśmy od negatywnych skutków pandemii, która postawiła przed wszystkimi, nie tylko przed artystami, duże wyzwania. Ale może jest coś, czego się Pani dzięki niej nauczyła?

– Tak, to czas, który mogłam wypełnić muzyką, dźwiękami, pomysłami, na które zwykle nie mam czasu. Pozbawienie nas możliwości spotykania się i próbowania ze sobą „rzuciło” nas w Internet. Zaczęliśmy więc poznawać możliwości komputera, który do tej pory obsługiwałam na płaszczyźnie odbierania maili, napisania dokumentu, wydrukowania. A w tym wolnym czasie, który dostałam, odkryłam, że mogę nagrywać, montować, przesyłać samodzielnie stworzony materiał dalej. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że te nagrania nie są najwyższej jakości, ale lepiej aby zrobić coś niż zapaść się w czarną dziurę. Mój znajomy, jeden z twórców Kabaretu Hrabi, zaczął malować obrazy i latem miał swój wernisaż. Jego prace zachwyciły wielu z nas. Wielu artystów zaczęło tworzyć w domowym zaciszu coś nowego, z postanowieniem że jak nie wyjdzie, to nic się nie stanie, najwyżej nikt tego nie zobaczy. Okazało się, że świetnie się odnaleźli na zupełnie innych polach niż uprawiane do tej pory. Myślę, że czas pandemii odkrył w wielu z nas nowe płaszczyzny naszej wyobraźni, wrażliwości, potencjału. Nie był więc to czas tylko stracony. Sama mogłam szybciej zakończyć prace nad płytą, ale też namalowałam trzy obrazy, uczyłam się angielskiego. Przeformatowałam swoją codzienną pracę na inne zajęcia i paradoksalnie, znów brakuje mi czasu na wszystko co sobie wymyśliłam i zaplanowałam. Wierzę więc, że każdy z nas, kto został przyszpilony jak ten motyl do obrazka, może odkryć swoje nowe ja. Nie po to żeby je zamienić, ale żeby w sobie coś nowego odkryć.

Sztuka ma to do siebie, że tworzy na kanwie. Potrzebne jest to ziarenko piasku, na którym buduje się opowieść. Takie więc wyrwanie Państwa, artystów, ale też i nas publiczności z naszych schematów, oczywistości, nawyków kulturalnych zaowocuje czymś nowym, kiedy wreszcie się spotkamy.

– Jestem o tym przekonana! Nasze spotkanie będzie dużo bogatsze. A ja na pewno przyjadę z pakietem nowych piosenek i to będzie taki bonus ode mnie na nowy rok, na nowe otwarcie.

Brugg – Warszawa, 7 listopada 2020